Kompleksy zaczynają mieszać się i rozpadać poprzez kontakt ze świadomością. Świadomość ulega poszerzeniu właśnie o to, czego doświadczyliśmy w głębi. Wiemy więcej o sobie. Mamy więcej siły, energii psychicznej, którą możemy wykorzystać na jeszcze głębszą medytację. Jeszcze głębiej możemy wejść w to, czym jesteśmy; wydeptać ścieżkę w głąb nieświadomości, do archetypu. Tam „ja” znajdzie nieskończone zasoby energii psychicznej.

M: Z jakiego powodu zacząłeś medytować?

MŻ: Z ciekawości. Mając dwadzieścia kilka lat chciałem wiedzieć jak to jest. Moje pierwsze doświadczenia z nieświadomością to właściwie zabawy radiestezyjne. Przeczytałem gdzieś o różdżkarstwie. Zrobiłem różdżki, metalową oraz z gałązek. Szybko zauważyłem, że łatwo jest przewidzieć, kiedy różdżka się wychyli. Zacząłem chodzić po polanie i sprawdzać co czuję. Później chodziłem ze znajomym, który zawodowo zajmował się różdżkarstwem. Okazało się, że różdżki i wahadełka nie były do niczego potrzebne. Po skupieniu uwagi wiadomo było, co jest pod ziemią. Moje doświadczenia i doświadczenia kolegi pokrywały się. Zacząłem poszukiwać informacji o tym, co wymyka się racjonalnemu opisowi. Trafiłem na materiały o Zen, taoizmie. Tak zacząłem medytować.

M: Medytowałeś sam czy ktoś cię prowadził?

MŻ: Przez pierwsze dwa lub trzy miesiące sam. Kończyło się regularnym zasypianiem. Siadałem na poduszce w pozycji, o której wyczytałem w podręczniku, po kilkunastu minutach przewracałem się na plecy i spałem głęboko. Miałem szereg postanowień, że będę twardy, nie zasnę, wytrzymam godzinę, 45minut. Nie udawało mi się to tygodniami. Nie wiedziałem jeszcze wtedy dlaczego. Teraz już wiem, że miałem słabą energię. Gdy siadałem do medytacji, rozluźniałem się i ze zmęczenia zasypiałem. Po kilku tygodniach ten objaw ustąpił. Później trafiłem do sangi Zen, gdzie zostałem pouczony jak siedzieć, co robić ze sobą. I siedziałem regularnie, przeważnie w domu.

M: Dla wielu osób ten pierwszy etap jest zniechęcający – zasypia się albo wszystko boli. Czy jest to spowodowane wyłącznie słabą energią? Co dzieje sięw człowieku?

MŻ: Medytacja to zestaw odruchów psychicznych, rzemiosło, zestaw nawyków. Trzeba się ich nauczyć, wytrenować je. Jeśli chcemy nauczyć się jazdy samochodem, to wykupujemy lekcje a często i tak podchodzimy do egzaminu wielokrotnie. Podobnie jest z nartami czy jazdą konną. Nie jest łatwo posiąść nową umiejętność. Medytacja jest procesem totalnym, dotyczy całego człowieka, wszystkich aspektów umysłu, w tym ciała, rozpoznawanego jako jeden z aspektów umysłu. Po wystarczająco długim treningu dochodzimy do etapu, na którym w ciągu kilku minut wchodzimy w stan ciszy; stan, w którym ego nie wysila się, nie produkuje swojej wizji rzeczywistości. Poddajemy się wszystkiemu, co do nas napływa, bez jakiegokolwiek komentarza. Nie komentować – to też jest odruch, nawyk. Zatem medytacja to zestaw odruchów psychicznych, których trzeba się nauczyć, a następnie trenować. Oczywiście są osoby, które mają nieco większe zdolności do medytacji i takie których predyspozycje są mniejsze. Każdy może malować, ale niektórzy robią to bardzo dobrze, wręcz mogą zarabiać na tym pieniądze, a inni malują tylko tyle, żeby mieć przyjemność. Ale każdy może namalować to, co chce. Medytację trzeba trenować.

M: Modne jest medytowanie z intencją, łączenie medytacji z afirmacją. Czy ma to sens? W jakim celu medytuje się tak naprawdę?

MŻ: Nie można powiedzieć, że nie ma sensu. Uściślijmy sobie definicję medytacji. Dla mnie medytacja to stan, w którym ego wycisza się na tyle, że może obserwować to, co dzieje się pod drugiej stronie bordreline, w nieświadomości. Obserwuje treści nieświadome indywidualne, potem treści nieświadome transpersonalne, archetypowe. Zapewne może obserwować jeszcze głębsze warstwy psychiczne, poza archetypem. Nie dzieje się to oczywiście podczas pierwszych doświadczeń. Istnieje szereg technik, które pozwalają osiągnąć stan medytacyjny. W Azji nazywa się go samadhi. Ego jest wówczas zupełnie pasywne. W Europie powiedzielibyśmy, że to stan pełnej inflacji ego, poddania się temu, co niesie ze sobą psyche transpersonalna, ponadjednostkowa. Są szkoły, w których ten zestaw zachowań nazywa się kontemplacją. Medytacja znaczy wtedy coś innego. To rzecz umowna.  Medytacja z intencją czy afirmowanie to próba dokonania przez ego zmian w nieświadomości, w treściach, które de facto określają przebieg naszego życia. Ego próbuje zamanifestować swoją obecność i nawet podejmuje niektóre decyzje. Ale badania pokazują, że odsetek decyzji podejmowanych przez ego to zaledwie kilka, kilkanaście procent. Większość decyzji podejmowanych w naszym życiu, to decyzje nieświadome. Jeżeli afirmacja nie napotyka na sprzeczne z nią procesy nieświadome, to osiągniemy sukces. Jeżeli jednak afirmacja jest z nimi sprzeczna, to próby zmiany nastawienia czy zachowania podejmowane przez egobędą nieskuteczne. Dzieje się tak na przykład, gdy afirmujemy obfitość, a ubóstwo jest stanem emocjonalnym odziedziczonym po rodzicach. W takiej sytuacji trzeba dotrzeć do treści nieświadomych – prawdziwego, cichego decydenta. Następnie dokonać przemiany podstawowych procesów psychicznych, a następnie wszystkich zestawów nawykowych po to, żeby ego nie musiało ścierać się z treściami nieświadomymi, które mają nieporównywalnie większe możliwości.

M: Czy przez medytacje możemy zmieniać nieświadome programy?

MŻ: Tak. Zmoich obserwacji wynika, że pierwszy okres medytacji to tak naprawdę psychoterapia. Ego wchodzi w kontakt z nieświadomością i miesza się z treściami wypartymi – z tym co niechciane, odrzucone; zcechami, których nie akceptuje, z traumami wypartymi po to,  żeby móc funkcjonować w miarę integralnie. Jeżeli wyciszamy się i ego postrzega to, co głęboko w naszej nieświadomości, choćby w cieniu, to takie treści ulegają wymieszaniu, a w rezultacie rozbrojeniu. Ładunek emocjonalny, który utrzymuje treść psychiczną (kompleks, np. stan lękowy) przy życiu ulega rozbrojeniu w wyniku wymieszania. Różnica między psychoterapią a medytacją polega na tym, że w psychoterapii jest to proces bardziej celowy. Trzeba pamiętać, że i tak to nieświadomość klienta decyduje o tym, do czego się dotrze. Terapię można porównać do skalpela, który wchodzi bardzo głęboko i usuwa to, czego dotknie. Natomiast medytację do fali morskiej, która wdziera się na plażę, nie głęboko, ale na bardzo dużym obszarze. Systematycznie, ale wolno wchodzi coraz głębiej. Zatem działanie medytacji jest totalne, ale w krótkim czasie nie tak głębokie i natychmiastowe jak psychoterapii. Mechanizmy są jednak bardzo zbliżone. Psychoterapia jest bardziej zadaniowa niż medytacja, działa inaczej. Ale nie da się stwierdzić która z nich jest bardziej skuteczna. Są inne.

M: Kiedy zaczynamy medytować zazwyczaj mamy jakiś cel, oczekujemy efektów lub przynajmniej liczymy, że będzie przyjemnie. Zwykle pierwszy kontakt rozczarowuje. Rozumiem, że zanim dotrze się do stanu, którego się oczekuje trzeba przejść przez cień i cały zestaw negatywnych niespodzianek w naszej psyche. Czy w ogóle jest szansa by osiągnąć stan spełnienia?

MŻ: W medytacji spotykamy samego siebie i masz rację, że zazwyczaj to nic fajnego. Na co dzień pokazujemy światu to, co podziwiamy w sobie, szanujemy, co chcielibyśmy widzieć lub to, co wytrenowaliśmy, żeby robić wrażenie na samym sobie i na otoczeniu. Gdy siadamy do medytacji, dostrzegamy to, czego w sobie nie akceptujemy. Nie tylko ze względu na obrzydzenie, ale choćby ze strachu. Na początku to nie są boskie cudowności. Oczywiście można pogłębić wyparcie tego, czego w sobie nie lubimy i wejść w stan, który ja nazywam „medytacją facebookową”. Jest wtedy świetliście i cudownie, ale oddzielamy się od treści wypartych i udajemy, że to brzydkie to nie my. Taka strategia hamuje rozwój człowieka, ponieważ odcina go od własnej głębi. Żeby tam trafić trzeba się przebić przez to, co wyparte, co oddziela nas od treści głębokich, od tego wszystkiego, co nazywamy pustką, pradżnią, archetypem, tym, co boskie w człowieku. Więc jeżeli ktoś chce dojechać z Warszawy do Bielska, ale nie podoba mu się trasa przez Kielce, ani przez Częstochowę, ani przez Poznań, to może jedynie namalować sobie obrazek Bielska, patrzeć na niego i powtarzać: dotarłem do celu, jestem na miejscu. De facto dociera jedynie do kolejnej warstwy maski, persony. Nie spotyka się z samym sobą. Więc na początku to, co widzimy jest nieprzyjemne. Chyba, że oczywiście ktoś jest cudownym, skończonym Anthroposem, czy jak mówią Azjaci – Buddą. Niestety nie spotkałem dotychczas takiej osoby.

M: Mówisz o fikcyjnym dotarciu do boskości. Jak jest, gdy naprawdę dotrzesz?

MŻ: Nie mam pojęcia! Wiem, że gdy przebijemy się przez cień, gdy przedrzemy się przez deformację Animy czy Animusa to dostrzegamy obraz archetypowy. Widzimy to, co ukształtowało naszą psyche. Tybetańczycy mówią, że medytacja jest powrotem do domu, powrotem do stanów psychicznych, które ukształtowały ludzką psyche. To są zestawy zachowań archetypowych, czyli ponadjednostkowych, tworzonych przez ludzkość na przestrzeni całych wieków, tysięcy lat. Gdy docieramy do tych wzorców to wracamy do domu,do tego, z czego wyrośliśmy. Wchodzi się w stan kompletności i pełnej satysfakcji z tego kim jestem, jaki jestem, jaki jest świat dookoła. I nie chodzi o bierne pogodzenie się. Chodzi o stan, w którym akceptujemy efekty naszych działań i efekty braku działań. Paradoksalnie mamy wtedy dużo więcej siły i motywacji do pracy, a to, co osiągamy jest satysfakcjonujące, spełniające. Nie jest to jednak koniec ścieżki rozwoju. Można sięgać znacznie głębiej i postrzegać procesy, które dotyczą pojedynczego człowieka bądź ludzkości. Dostępne jest to osobom, które z rozwoju osobistego zrobiły sposób na życie. Medytacja jest bardzo ważnym i skutecznym narzędziem rozwoju psychicznego i duchowego testowanym od tysięcy lat, ale nie jedynym.

M: Rozumiem, że niełatwo jest rozpoznać kiedy fantazjujemy o tej cudowności, a kiedy jej faktycznie dotykamy. Czy do rozróżnienia tych stanów potrzebny jest mistrz, który nas poprowadzi ? Czy można medytować samemu?

MŻ: Myślę, że to zależy od uzdolnień. Ja akurat byłem bardzo opornym uczniem i uczyłem się przez kilkanaście lat nim zacząłem się orientować, o co chodzi w medytacji.Nauczyciel lub terapeuta może zobaczyć co dzieje się z psyche ucznia i pokierować go. Mówimy tutaj o mechanizmie wglądu lub przeniesienia i przeciwprzeniesienia. Mistrz doskonale radzi sobie z megalomańskimi zapędami ucznia. Przez 10 lat słyszałem, że moje doświadczenie jest czysto biologiczne. Natomiast nauczyciel przede wszystkim motywuje do pracy. Nie wiem jak inni, ale ja wykorzystuję moje dwudziestoletnie doświadczenie do tego, żeby tym, którzy już przyjdą na moje zajęcia naprawdę się chciało. Te najbardziej nieprzyjemne, czy upokarzające doświadczenia medytacyjne są najważniejsze, bo przemieniające. Jeżeli nic się nie dzieje, to nic się nie dzieje. Ale jeżeli doświadczymy samych siebie w najmroczniejszych partiach psyche, to takie doświadczenia nas przemienią. Pokazuję zainteresowanym, że takie doświadczenia to największa i najważniejsza przygoda w życiu. To jest właśnie cel i sens wszystkich praktyk duchowych – buddyjskich w Japonii, taoistycznych w Chinach, czy alchemicznych w Europie. Nie znając siebie nie jesteśmy w stanie się przemienić. Możemy przemienić tylko to, o czym wiemy, że jest. A zatem poznanie siebie jest podstawą każdej transformacji psychicznej zarówno w medytacji, jak i w terapii. Jeżeli to jest nieprzyjemne, jeżeli wręcz boli, to widzimy jak gwałtownej przemianie podlegamy. W końcu doświadczamy cudownej lekkości, kompletności, jedności z całym wszechświatem. Ale według mnie ważniejszy jest proces dochodzenia do tego stanu niż przebywanie w nim. Medytacja to proces dynamiczny, więc jeżeli zasiadamy i po prostu spływają na nas anielskie cudowności i tęcze to nie medytujemy. Udajemy sami przed sobą, że jesteśmy czymś innym, niż jesteśmy naprawdę. Medytacja facebookowa – pozornie cudownie.

***

R: Miałam stan nie do opisania. Zdarzył się raz, może dwa, trwał niezwykle krótko. Będąc w nim byłam przestraszona, po wyjściu bardzo wzruszona. To było tak niesamowite, że trudno mi było to znieść i zaakceptować.  Czy mógłbyś to skomentować?

MŻ: Później miewałaś podobne doświadczenia?

R: Nie.

MŻ: Nauczyciel może pociągnąć za sobą medytujących z nim uczniów do stanu zbliżonego do tego, w jakim jest on sam. Jeśli wchodzi w stan, który psychologowie nazywają „participationmystique”, w którym następuje obniżeniem borderline i wymieszanie się treści psychicznych uczestników i nauczyciela, to można doświadczyć czegoś podobnego medytując w pobliżu. Dlatego medytacja z grupą jest zupełnie inna od samodzielnej. Psyche uczestnika poddaje się psyche nauczyciela. To są chwilowe doświadczenia. Możliwe, że tego właśnie doświadczyłaś. Zasadniczo należy zmierzać do tego, żeby samemu dochodzić do stanu głębokiej medytacji. W innym przypadku mamy do czynienia z uzależnianiem ćwiczących od nauczyciela i jest to niedopuszczalne. Przy nauczycielu ma boleć. Gdy medytuje się samemu wchodzi się w stany, które są mniej bolesne, wręcz przyjemne, albo odkrywcze. Gdy medytujemy z prowadzącym, zmierzamy się z uwikłaniami, traumatyzacją i innymi obiektami psychicznymi, które przeszkadzają w integracji psyche. Owoce tej integracji spożywamy już samodzielnie, dzięki temu nie ma budowania nieświadomych zależności między uczniem a nauczycielem. Mówię teraz o pierwszych latach praktyki, później jest inaczej, ale to osobny temat.

Przyjemność lub nieprzyjemność nie świadczy o jakości medytacji. Nie potrafimy obiektywnie powiedzieć który z tych stanów jest efektem głębszego lub płytszego stanu emocjonalnego. O jakości medytacji świadczy głębokość zanurzenia w psyche. „Ja” napotyka na przeróżne obiekty w nieświadomości. Budujące i destruktywne. Nie ma zjawisk ważniejszych i mniej ważnych. Istotne jest jedynie dotarcie do obrazów archetypowych, które mają moc przemieniania ludzkiej psyche. Człowiek, aby był kompletny, musi się spotkać ze wszystkimi częściami samego siebie. Albo akceptujemy naszą psyche w całości, albo mamy „facebookmeditation”. Z wierzchu cudownie, a w środku – nie, to już nie ja. Wszystko, co daje się doświadczyć to jestem „ja”. Ograniczanie się do cudowności i aniołków jest po prostu uciekaniemprzed spotkaniem z samym sobą. To jest zwykłe tchórzostwo. W medytacji mam szansę zobaczyć siebie w całości. Mogę ją wykorzystać albo nie. Mogę udawać, że jestem dobry. To jest bardzo łatwe. Dużo łatwiejsze niż zebranie się na odwagę i spojrzenie na tę część siebie, której nigdy nie chciałem zobaczyć i nie chciałem, żeby ktokolwiek ją zobaczył. To jest trudne, bolesne, upokarzające. Ale tamtędy wiedzie droga w głąb człowieka, w głąb ludzkości i jeszcze dalej.

R: Staram się przebrnąć przez blokadę, która pojawia się w ciele podczas medytacji. Dlaczego pojawiaj się takie odczucie? Co powinno się robić w takiej sytuacji?

MŻ: Zachowania ludzi są poklasyfikowane na różne sposoby. Jednym z nich jest rozróżnienie dominujących kanałów komunikacyjnych. Mamy więc wzrokowców, słuchowców, węchowców,kinestetyków. To dominujący sposób, w jaki zapamiętujemy wydarzenia i odtwarzamy je w swojej psyche. Gdy wzrokowiec dociera, do ważnego obiektu psychicznego, pojawia się wizja. W przypadku kinestetyków pojawi się doświadczenie fizyczne, reakcja ciała. Te blokady, o których mówisz, mogą wynikaćz jednej z dwóch przyczyn. Pierwsza to reakcja na przebiegający proces psychiczny. Jeżeli jakaś trauma została zapamiętana przez czuciowca, to odreagowanie tej traumy będzie wiązało się z doświadczeniami fizycznymi, takimi, jakie towarzyszyły zapamiętywaniu procesu traumatycznego. Druga przyczyna to ruch energii w meridianach. Gdy medytujemy, ciało rozluźnia się a ego wycisza. Automatycznie przyspiesza ruch energii. Wtedy zaczynają przeszkadzać wszelkiego rodzaju blokady wynikające z dysfunkcji fizycznych, czy też niedrożności meridianów. Odczuwamy dyskomfort, wręcz ból lub pieczenie. Trwa to do momentu, w którym energia zaczyna płynąć swobodnie. W ślad za energią poruszają się płyny ustrojowe, krew i limfa, które również wywołują szereg doświadczeń somatycznych. Każdy doświadcza ruchu energii, ale czuciowcy, kinestetycy silniej zareagują ciałem niż osoby, które wykształciły w sobie inne kanały komunikacyjne. Gdy człowiek jest chory to medytacja zwyczajnie boli. Ruch energii próbującej przedostać się przez zablokowane miejsca wywołuje ból. Zaciśnięte meridiany otwierają się. W medycynie chińskiej choroba to zaburzony ruch energii. W medytacji wymuszamy prawidłowy jej bieg. Jest to auto-bioenergoterapia, używając języka europejskiego.

R: Możesz opowiedzieć o prozdrowotnych właściwościach medytacji? Pamiętam, że na początku mojej drogi miałam silne bóle głowy. Okazało się, że uruchomiły się zatoki, które były zapchane.

MŻ: Gdy siadamy do medytacji i wzmagamy obieg energii w ciele to zrozumiałym jest, że te miejsca, które są chore lub niedoleczone zaczynają boleć. Ruch energii przez niedrożny kanał energetyczny wywołuje ból, zwielokrotniony przez ruch płynów ustrojowych. Może się nawet zdarzyć przejście przewlekłych stanów zapalnych w ostre. Organizm zaczyna się bronić, zaczyna leczyć chore miejsca. Na początku nie jest to przyjemne. Energia wygenerowana w efekcie medytacji będzie skierowana w pierwszej kolejności na leczenie. Będzie szła w podstawowy proces psychiczny realizowany przez instynkt samozachowawczy. Ciało, żeby przetrwać, musi istnieć, musi być zdrowe. Dopóki jesteśmy chorzy, efekty medytacji będą obserwowane jedynie w obszarze fizycznym.Dopiero zdrowy człowiek medytując rozwija się psychicznie, duchowo.

R: Czy medytując możemy zapobiec rozwijaniu się chorób?

M: Jest wiele badań prezentowanych przez ośrodki naukowe, w których wyraźnie jest widoczna statystyczna zależność między medytacją, a rozwojem, bądź zanikaniem różnych dysfunkcji fizjologicznych, czy somatycznych. Ten związek jest bardzo korzystny dla człowieka. Medytując zdrowiejemy.

R: Co robimy z obiektami, które pojawiają się podczas medytacji w wizjach lub w ciele, z zapachami, dźwiękami?

MŻ: Nie potrafię uczyć wirtualnie technik medytacyjnych. Medytacja to zestaw odruchów psychicznych. Siadamy przy nauczycielu i razem z nim trenujemy. Tak jak rzemieślnik trenuje obróbkę drewna, żeby uzyskać rzeźbioną nogę od stołu. W medytacji jest podobnie. Trenujemy, aż potrafimy to zrobić. Jazdy konnej też nie nauczymy się przez Internet. A medytacja jest dużo bardziej skomplikowana, zapewniam.

M: Możesz polecić książkę, w której przedstawione są etapy medytacji?

MŻ: Jest potężne buddyjskie dzieło pt. „Visuddimaggha”, które opisuje stany i procesy psychiczne pojawiające się w toku medytacji adepta. W uproszczony sposób opisuje to książka Daniela Golemana „Umysł medytujacy”. Czytanie nie zastąpi jednak praktyki. To tak, jak kiedyś z kolorami szlaków górskich. Zielony był najłatwiejszy, czarny najtrudniejszy. Żeby poznać góry trzeba chodzić wszystkimi szlakami. Jeżeli ktoś nie jest gotowy, żeby wejść na trudniejszy szlak, to trenuje na łatwiejszym, aż w końcu przechodzi czarnym, po to, żeby znów wrócić na zielony, czy niebieski. Bo taka jest potrzeba chwili, bo akurat ten szlak prowadzi do szczytu, który chcielibyśmy zdobyć. Zatem stany psychiczne, które osiągamy w trakcie medytacji są tak samo ważne i potrzebne. Nie ma lepszych i gorszych. Z czasem uczymy się osiągać ich coraz więcej, stosujemy więcej rozwiązań psychicznych, ale wszystkie cały czas są tak samo ważne i potrzebne. Kolejna umiejętność uzupełnia pozostałe. Nie zdobywamy nowej, tylko rozwijamy to, co już potrafimy.

***

MŻ: Jeżeli ludzki umysł porównamy do mulistego bajora, to medytacja jest procesem, w którym usuwamy muł. Nie znaczy, że jest zepchnięty w jakiś kąt i tam leży ściśnięty. Jest rozpuszczany, asymilowany, aż woda stanie się przejrzysta. Można wtedy zobaczyć wszystko, co jest na dnie a wcześniej było niewidoczne. A to, co na dnie może wzrosnąć, przeniknąć wodę, której głębi nie byliśmy wcześniej świadomi. Właśnie tak jak wodne rośliny, treści archetypowe wnikają w indywidualną nieświadomość i świadomość. Taka jest medytacja.Możemy oczywiście odhaczać kolejne etapy: muł usunięty – pierwsza dżhana, dno czyste  – druga dżhana, podniósł się rogatek – trzecia dżhana. Można tak zrobić, tylko po co?

M: A ten muł… co się z nim dzieje?

MŻ: Musi stać się nawozem, dla roślin, które rosną na dnie. Dla treści archetypowych, treści boskich w człowieku. Ożywić je tak, żeby mogły przerosnąć tę wodę, którą oczyściliśmy, czyli naszą nieświadomość indywidualną i świadomość. Nie ma w psyche treści bezwartościowych. Energia psychiczna jest wykorzystana na różne sposoby. Jeżeli rozpada się kompleks (kleshaw literaturze wedyjskiej, czyli zanieczyszczenie umysłu), uwalnia się energia psychiczna. Zostaje wykorzystana tam, gdzie jest najbardziej potrzebna, w procesach psychicznych, które są w największym deficycie. Bez znaczenia jest czy uwolnienie i przekierowanie energii dzieje się w toku psychoterapii czy medytacji. Nie ma bezwartościowego mułu. Muł to po prostu energia psychiczna wykorzystana w procesach destruktywnych, upośledzających psyche.

Jest takie powiedzonko: „dno i pięć metrów mułu”. To właśnie jestem ja. Bajoro zamulone do dna, do którego ciężko się dostać, bo muł po drodze. Nic tam nie wyrośnie, nie przebije się przez muł. Taka jest psychezdominowana przez zanieczyszczenia, kompleksy; przez to, z czym nie chcemy się zmierzyć, co wyparliśmy, czym udajemy, że nie jesteśmy. To jest cień. Wszystko to jest równoważone, kompensowane tym, co w sobie akceptujemy – maską. Maskę pokazujemy na zewnątrz. Udajemy, że cienia nie ma. Powierzchnia bajorka jest w miarę gładka, ale zanurzamy głowę i wyciągamy coś, co trzeba natychmiast umyć i zdezynfekować. W takim stanie siadamy do medytacji, wycisza się ego i patrzmy w głąb. Mamy odwagę sięgnąć głębiej lub nie. Jeśli mamy, przebijamy się przez tę warstwę zwaną maską, sięgamy w obszar zwany cieniem. Każde z zanieczyszczeń napotkanych po drodze to jest jeden obiekt psychiczny. Ma własną siłę, moc sprawczą, jest zaopatrzony w energię psychiczną. To jest moja własna energia psychiczna, którą mógłbym użyć w jakimś innym celu. Ale jest potrzebna, żeby mogła żyć złość, frustracja, gniew, lęk, złośliwość, arogancja, zarozumialstwo, zaniżone poczucie wartości, cokolwiek chce żyć. Za podtrzymywanie życia tych kompleksów płacę energią psychiczną. Więc siadam do medytacji, zanurzam się i zaczynam widzieć czym jestem. Czy to jest fajne? Nie wiem. Wiem, że prawdziwe. Większość ludzi w tym momencie mówi „dość, to już nie dla mnie”. Za czasów Shakyamuniego o medytujących mnichach mówiono „wojownicy o wyzwolenie”, bo to niełatwe. Wymaga odwagi. Gdy już widzimy, dobieramy się do tych zanieczyszczeń kolejno i rozbijamy. „Ja” już jest odważne, bo zdecydowało się widzieć, stawić im czoło. Kompleksy zaczynają się mieszać i rozpadać poprzez kontakt ze świadomością. Po wymieszaniu „ja” jest już inne, obszerniejsze. Świadomość ulega poszerzeniu właśnie o to, czego doświadczyliśmy w głębi. Wiemy więcej o sobie. Rozpada się również obciążenie, które niosłem w cieniu. Mam więcej siły, więcej energii psychicznej, którą mogę wykorzystać, jeżeli jestem bardzo zawzięty, na jeszcze głębszą medytację. Jeszcze głębiej mogę wejść w to, czym jestem. W końcu przez zanieczyszczenia mogę wydeptać sobie ścieżkę w głąb nieświadomości. A jeżeli mam dość odwagi to wejść jeszcze głębiej, w obszar archetypu, w to, co ponadjednostkowe, transpersonalne, w pustkę, w pradżnię. Tam „ja” znajdzie nieskończone zasoby energii psychicznej. Psyche wykorzysta tę energię na to, co uzna za najistotniejsze. Jeśli ktoś zejdzie tak głęboko to zapewniam, że nic innego nie będzie ważniejsze i ciekawsze niż schodzenie jeszcze głębiej. Bo w naszej psyche zaczyna pojawiać się życie, które wyrasta z samego dna. Wracamy do domu, do tego, co nas ukształtowało, z czego powstaliśmy. Uzyskujemy pełną harmonię, pomiędzy tym, co na wierzchu i tym, co na dnie. Wszystko jest jednym. Nie ma Maćka, Krzyśka, Krysi.Nie ma kresu tej głębi.